Dieta bananowa, kąpiel w łupinach i woda, która leczy, czyli historia leczenia.
Umówmy się, lata 90’s to był hardcore. Jak mocno kochałam
kicz ówczesnej popkultury, tak bardzo nienawidziłam tamtejszej dermatologii. Tekst
podzieliłam na kilka punktów. Leczono mnie na milion sposobów, ale opisze tu
kilka sytuacji, które najbardziej utkwiły mi w głowie, jak i jedną, która nadal
się przytrafia…
- Trafiam do gabinetu, gdzie wita mnie lekarka z nieszczerym
uśmiechem. Po latach stwierdzam, że można go porównać do uśmiechu profesor
Umbridge (kto czytał Harrego Pottera, ten wie ;)). Ma ciepły głos, którym
stwierdza, że doskonałym pomysłem będzie… cotygodniowe ściąganie martwego
naskórka skalpelem, bez znieczulenia. I tak przez kilka miesięcy, jestem poddawana
tej chorej metodzie, która poza ogromnym bólem, stresem i ranami otwartymi, nie
przyniosła niczego. Przepraszam, poza uszkodzeniem naskórka tak bardzo, że
efekty odczuwalne są do dziś.
- Kąpiele w łupinach ziemniaków. Mmm… co to było za
doznanie! Moja mama gotowała ogromny gar, taki komunijny, łupin, a następnie chillowałam
w nim przez godzinę. Było to niesamowicie dziwne i niewygodne, ponieważ
oblepiały całe ciało i zostawiały na nim lepką powłokę. Proces odbył się kilka
razy. Efektów nie stwierdzono. Smród w pamięci pozostał.
- Ręce, które leczą. Czyli doświadczenie wywołujące u mnie
permanentny uśmiech na twarzy. Chodziły słuchy, że gdzieś tam, przyjmuje
człowiek, który ma niebywałe moce. Tak ogromne, jak niektórzy bohaterzy ,,Gry o
Tron’’. Niedługo myśląc, mama stwierdziła, że wyruszamy na spotkanie z tym
tajemniczym panem. Spotkanie miało charakter ,,wykładu’’. Pan Zbyszek, stanął
na scenie niczym Beyonce, wywołując gromkie brawa i uśmiechy na twarzach ludzi. Oto jest on, czarodziej, który zabierze wszelkie niedogodności
życiowe. Podniósł ręce, kazał wszystkim zamknąć oczy, a ja w tym momencie ze
śmiechem powiedziałam mamie ,,Mamo pilnuj torebki heheh…”. Następnie przez kilka
minut odbywał się bełkotliwy monolog, który miał nadać wodzie specjalne moce.
Niektórzy płakali, inni mdleli, a ja miałam w głowię podziw dla tego mistrza
manipulacji. Wodę wypiłyśmy wracając, jakichkolwiek skutków nie zauważono.
Jeśli jesteście ciekawi, jak to wyglądało wklejam link do youtube z jego czarami.
- Bozia. Przewijała się pół życia, z różnym natężeniem.
Troskliwe babcie i ciocie, wyruszając na podbój Jasnej Góry, Ziemi Świętej,
Lichenia i innych miejsc dotkniętych bożą ręką, zawsze o mnie pamiętały.
Dostawałam liczne obrazeczki, obrazy, różańce i figurki święte. Miałam tego
sporą kolekcję. Żarliwe modlitwy, miały przynieść cud. Przyznaje, że był
moment, kiedy wierzyłam, że po kilki ,,Ojcze nasz’’, spłynie na mnie łaska
pięknej skóry. Nie spłynęła. *Nie ingeruje w niczyje przekonania, mój stosunek
do religii jest obojętny.
- Maści. Śmierdzące, bezzapachowe, super tanie i
nieprzyzwoicie drogie. Moja skóra testowała ich sporą kolekcję. W najlepszym
wypadku nie wywoływały żadnej reakcji. W najgorszym ogromny ból, uczulenie i
pieczenie. Obecnie bardzo delikatne maści robione i Mediderm. Jestem uczulona
na masę składników.
- Chodź, utnę Ci nóżki. Najbardziej traumatyczne propozycja ‘’pomocy’’,
pojawiła się, gdy wylądowałam na wózku. Wszyscy stwierdzili, że okej, los tak
chciał, nie da się pomóc… i wtedy pojawiła się ona. Starsza Pani dermatolog,
która nie jedną wojnę mogła widzieć, z pomysłem genialnym - AMPUTACJA! Wiadomo,
jak się nie da wyleczyć, trzeba upierdolić. Po atakach paniki, nieprzespanych
nocach i płaczu, zostałam stamtąd wypisana przez mamę. Trochę mam dreszcze, jak
sobie pomyślę, że mogłam nie mieć stóp… Takie rzeczy odbywały się w
Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie, gdzie pielęgniarki straszyły
dzieci ogromnymi strzykawkami, aby jadły. Mam nadzieję, że od tego czasu coś
tam się zmieniło.
- Banany. Niepozorny owoc, bogate źródło potasu, może
również ocalić skórę od chorób genetycznych! No nie może, ale nadawało by się
na nagłówek FAKTU. A to tylko moje życie. Dieta bananowa była zabawnym
doświadczeniem. Przez dwa tygodnie spożywałam wyłącznie banany. Na śniadanie, obiady,
kolacje. W postaci każdej, tak samo mdły. Do momentu aż zaczęło mi być słabo, bolał
mnie brzuch i wymiotowałam. Dieta została zakończona, efektów poza
obrzydzeniem, nie twierdzono.
- ,,Oj biedactwo, zupełnie przypadkowo zauważyłam, że masz
coś na rękach, ale wiesz moja znajoma używała…’’. Randomowi ludzie w tramwaju,
na ulicy, u lekarza, to norma. Zazwyczaj zaczyna się od ukradkowych spojrzeń i
zagryzania wargi, a potem już nadchodzi, potok słów pewności, że osoba X, zna
lekarstwo. Bo przecież jej kuzynka, ciotka, koleżanka miała ABSOLUTNIE to samo,
ale pewna maść, lekarstwo, bądź specjalista są totalnie skuteczne. Wtedy zawsze
kurtuazyjnie odpowiadam, że dziękuję za radę. Bywały sytuacje, że dana osoba
potrafiła za mną iść i pod mieszkaniem zdradzić mi magiczny produkt. I takie
sytuacje nie są spoko. Rozumiem, że ktoś chce dobrze, ale chorzy ludzie,
dorośli ludzie, zapewne testowali w s z y s t k o. Także nie robimy tak, bo to
zwyczajnie przytłaczające.
*To jest mój subiektywny odbiór różnych metod. Nie oznacza
to, że ktoś nie znajduje pomocy/ukojenia w Bogu, alternatywnych sposobach
leczenia itd. Więc proszę podejść do tego z dystansem. ;)
Szczegóły przebiegu choroby, znajdziecie w poprzednim
poście.
1 komentarze
Niestety przypuszczenia "jak leczyc" jeszcze sie zdazaja zamiast konkretnie uzyskac informacje od lekarza i niepotrzebnie meczyc dziecko czy doroslego czlowieka. Wazne aby miec wsparcie w rodzinie. Piszesz duzo ze mama ci pomogla a tata? Babcia, dziadek czy chodzby kuzynka? Czy oni pomagali lub pomagaja w chorobie? Z psychologicznego punktu widzenia to bardzo wazne aby w trudnych sytuacjach rodzina trzymala sie razem. I nie masz czasami mysli ze chcialabys byc zdrowa? Czy juz zaakceptowalas swoj stan na tyle ze niemyslisz o tym? Czekam na kolejne wpisy i pozdrawiam. :)
OdpowiedzUsuń:)