Cześć!

by - lutego 19, 2019

Cześć, Natalia jestem. Rocznik 1990, lipiec. 
Szczerze nie lubię lata, a raczej temperatur powyżej 20 stopni. Źle się wtedy czuję. Właściwie to on bardzo nie lubi gorąca. W mieszkaniu mam wiecznie niedomknięte okna i wyłączony kaloryfer, nawet zimą. Stan zapalny towarzyszy mi od zawsze, przez co czuje się momentami, jakby w żyłach panował permanentny karnawał. On to rogowiec. Pojawił się w 3 miesiącu mojego życia.  Nikt nie wiedział skąd pęknięcia, złuszczenia i obrzydliwe narośle na stopach i palcach.
Zaczęło się bardzo niepozornie. Podobno pięty i opuszki palców się złuszczały. W tamtym momencie nie był to spektakularny problem. W 3 roku życia choroba stała się faktem. Rogowiec stwierdził, że moje ciało jest na tyle fajne, że warto w nim uwić przytulne gniazdko. Wtedy jeszcze nieśmiało się urządzał, takie studenckie mieszkanko. Zmiany się rozszerzyły do połowy stóp i prze-niosły na palce dłoni. Ogólnie ręce dość długo były sprawne. Pamiętam, że jako dziecko dostałam kilka komplementów, że mam bardzo ładne dłonie, jak pianistka. Śmieszne, to było tak dawno, a tak mocno utkwiło w głowie. Ten stan zdrowia utrzymywał się do 8 roku. Wtedy nastał armagedon i zmieniło się wszystko. Rogowiec wyrósł na zwykłego chama i zaczął się gwałtownie powiększać. Przejął całe obszary dłoni i stóp. 

Przestałam chodzić do szkoły. Poruszanie się o własnych siłach było niemożliwe. Stopy bolały, pękały i narośle gwałtownie się zwiększyły. Siadłam na wózku inwalidzkim. Czułam się jak egzotyczny bohater National Geographic, ponieważ nikt nie wiedział jak mi pomóc i o co w ogóle chodzi. Traumatyczne eksperymenty i próby pomocy. Diety. Medycyny świata. Czary. Napiszę tu kiedyś o leczeniu i oktylionie wizyt lekarskich. W obecnych czasach wyglądałoby to zupełnie inaczej, ale lata 90’s i podejście do dermo problemów, to był strasznie słaby żart. Pogorszenie przyszło zaraz po fantastycznych wakacjach nad morzem. Byłam z moją mamą i bratem. To był jeden z nielicznych momentów, kiedy czułam wewnętrzny spokój… Te wakacje też zostały głęboko w głowie.

Teraz w kalendarzu życia, przychodzą 4 lata na wózku. A ja ich praktycznie nie pamiętam. Jedynie pewne epizody. Ogromnym dramatem było półroczne niechodzenie do szkoły i lekcje indywidualne.
Kochałam chodzić do szkoły! Pomimo wychowywania się na wsi, miałam fajnych ludzi obok. Z pewnymi wyjątkami, ale nie były one traumatogenne. Nauka w domu wywoływała u mnie stany depresyjne. Mama zaczęła mnie wozić do szkoły. Byłam w szkole jedynym niepełnosprawnym dzieckiem. Nie było oczywiście podjazdów ani wind. Nauczyciele i znajomi nosili mnie pomiędzy salami. Przypominając sobie to, czuję ciepło w brzuchu i chce mi się ryczeć ze wzruszenia. Mam duże szczęście do empatycznych ludzi.  Ogólnie ludzie dają mi energię. Dlatego świadomość tego, że pół roku nie mogę z nimi być, strasznie mnie bolała. Na szczęście zawsze miałam gdzieś obok przyjaciół i nawet wtedy bardzo mi to pomogło. Dziękuję Wam ludzie, którzy jesteście do dziś. ;)

Wózek trwał do 13 roku. Coś drgnęło w medycynie. Zostałam zaproszona jako ciekawy przypadek do Szpitala w Warszawie, gdzie spędziłam 3 dni, które znowu wszystko zmieniły. Tym razem na lepsze. Poddano mnie terapii Neotigasonem, lekiem dla ‘’dorosłych’’. Ważyłam w wieku 13 lat 25 kg, także uznawano mnie za dość małe dziecko. Choroba błyskawicznie ustąpiła. Po roku braniu tabletek i rehabilitacji, przerzuciłam się na kule (byłam wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie ;)).
Abstrahując, nie wiem jak udawało mi się za pomocą tych kul dojeżdżać ze wsi do LO w Krakowie. Następnie jeździć MPK, w którym zazwyczaj musiałam stać, a następnie jeszcze iść 15 min do szkoły! Podziwiam tę Natalie z tamtych lat. 

Chodziłam za pomocą kul aż do 3 klasy liceum. Niestety kilka lat na wózku i złe leczenie wywołały silne zmiany w stawach, deformacje dłoni i stóp. Ręce wyglądają tak jak widzicie oraz stopy są zniekształcone, przez co kuleje. Jednak no, chodzę sama, jestem w pełni samodzielna i od wielu lat choroba stoi w miejscu. Poza momentami, kiedy przychodzi ból. Na szczęście jest on chwilowy w porównaniu do poprzednich lat, za co jestem cholernie wdzięczna.

Następny post będzie tragikomiczny, czyli taki jak moje poczucie humoru.
Będzie o czarach, diecie bananami i zakonnicy. I to nie jest nagłówek z FAKTU.
Jeśli dotrwaliście do tego momentu pozdrawiam Was najcieplej.
Dzięki, cześć! <3

skóra, dermatologia, skintheraphy, akceptacja, sensualność, choroba, łuszczyca, rogowiec

You May Also Like

4 komentarze

  1. Naprawdę bardzo dobry tekst, który czyta się tak dobrze, że nagle jest koniec a chciałoby się więcej :).
    Szkoda, że te nasze lata 90te były jeszcze takim jakby ciemnogrodem ale dobrze, że w końcu coś ruszyło. Może za jakiś czas znów pojawią się kolejne postępy i uda się cofnąć to co już się zadziało. Oby! :)
    Chętnie zajrzę ponownie :) Pozdrawiam!
    -Erynethh

    OdpowiedzUsuń
  2. Dobrze, że jest takie miejsce w sieci, gdzie przerysowany świat instagrama się chowa i nie zamiata się problemów pod dywan. Dziękuję Ci za ten wpis, coś czuję, że to będzie piękne miejsce ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawy blog. Ciekawie sie czyta. Wywiad tez super. Ale czy to nie jest tak ze ludzie boja sie podac reki na przywitanie bo sie brzydza? Bo niewiedza po prostu co to jest i boja sie ze moga miec to samo? To wychodzi oczywiscie z niewiedzy. Ale powiem to z wlasnego doswiadczenia (mam bielactwo- choroba skory) ludzie czesto boja sie podac reke ale nie dlatego ze mohe rece sa kruche ale dlatego ze poprostu sie boja ze to jakas dziwna choroba ktora moga zlapac. W latach 90 bielactwo tez bylo bardzo rzadka choroba natomiast teraz ludzie juz cos wiedza na ten temat acz kolwiek zdazaja sie tacy co patrza z poku i odchodza dwa kroki dalej "aby sie niezarazic"

    OdpowiedzUsuń

:)